Jasne i ciemne strony mocy

2016-03-25 00:33:33

Sprawdzanie ulubionych pianistów “na żywo” po kilkukrotnym słuchaniu ich koncertów przez radio albo przez Internet wiąże się z pewnym dylematem. Siedzieć blisko, tak, żeby widzieć dłonie, twarz pianisty czy siąść w głębi sali lub na balkonie, czyli tam, gdzie najlepsza akustyka? Nie zadałam sobie niestety tego pytania kiedy wchodziłam w ostatni piątek do sali koncertowej Państwowej Szkoły Muzycznej I i II stopnia w Płocku. Przejrzałam szybko lewą stronę widowni i zadowolona śmignęłam do ósmego rzędu, tak, żeby siedzieć na poziomie sceny i mieć pianistę dokładnie naprzeciwko. Przy fortepianie tego wieczora zasiadał przecież Dmitry Shishkin, jeden z moich faworytów w ostatnim Konkursie Chopinowskim. Tego, czy faktycznie jest wysoki i elegancko się trzyma (nie, jest niższy, tak, elegancja i postawa nieskazitelne), czy ma smukłe dłonie (jak najbardziej!) i płonące oczy (o tak!) dowiedziałam się już mijając go pod budynkiem Szkoły przed koncertem. Ale czy z taką błyskotliwością i pasją podda się Koncertowi fortepianowemu nr. 3 Rachmaninowa jak utworom Chopina - miało się dopiero okazać.

Ale zanim to nastąpiło, zrozumiałam co innego - że problem “widzieć czy słyszeć” powrócił, ale rozwiązany - siedziałam na blisko sceny. Zapomniałam, zupełnie zapomniałam, że koncerty Rachmaninowa są potężne, emanują monumentalnym dźwiękiem, a orkiestra gra w dużym składzie. I dźwięk mi uciekał, choć czułam moc muzyki. A także słyszałam fortepian na tyle dobrze, żeby zorientować się, że pianista naprawdę dawał z siebie wszystko. Grał w dużym skupieniu, z zapamiętaniem przetaczał przez klawiaturę kolejne partie solowe. A dźwięków w wykonywanym tego wieczora koncercie jest mnóstwo, trzeba ich słuchać dokładnie, bo wydaje się, że klawiatura zawiera około 4 dodatkowych oktaw. Tempo pierwszej części (allegro ma non tanto) nie jest faktycznie nazbyt żywe, ale gęstość dźwięku, piętrzenie się nut, ich gorączkowość sprawiają, że muzyka wydaje się być wykonywaną szybciej niż w zapisie nutowym. Ale Dmitry Shishkin był na to przygotowany. Bardzo dobrze radził sobie też z pokrywającymi dźwięk fortepianu momentami dominacji orkiestry, która gra często w tym koncercie pełnym, silnym dźwiękiem. Pianista nie dawał się stłumić, choć wymagało to niekiedy szerokiej gry w mocnym forte. Wprawnie prowadził wszelkie niespokojne, “gonione” partie aż do długiego, burzliwego solo w pierwszej części , które wybrzmiało zdecydowanie, bezkompromisowo, przeszywająco.

Obserwowanie solisty w trakcie gry z tak bliska pozwoliło też zauważyć, że delikatniejsze partie gra on z ogromnym wdziękiem. Ostro stawia palce, ale wydaje się, jakby jednak nie wciskał klawiszy do końca. Wywołuje to niesamowite wrażenie - pełny, głęboki dźwięk wydobywa się z ledwo muśniętego dłońmi fortepianu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Muzyka Rachmaninowa jest mocna i tej głębi wymaga - ale jest też głęboko romantyczna, rozbłyskuje pięknymi, melodyjnymi frazami, urwanymi, krótkimi myślami, kojarzącymi się na pewno części słuchaczy z obrazami z filmu “Pokuta” Joego Wrighta (twórca ścieżki, Alexandre Desplat, inspirował się twórczością symfoniczną Rachmaninowa w dużym stopniu). W motywach płynnych, lirycznych muzyka przełamuje się, przedstawiając skomplikowaną historię - a pianista doskonale zna tę opowieść, i przekazuje każdy jej szczegół.
Orkiestra też odczuła ciężar emocjonalny koncertu, ale absolutnie nie dała mu się przytłoczyć. Podążając śmiało za gestami Pawła Przytockiego, prowadziła słuchacza zgrabnie i w tempie przez skomplikowaną strukturę tej kompozycji.

Pianista z taką samą wprawą i sercem wykonywał i spokojne, i dynamiczne części koncertu. Nie gestykulował za mocno, plecy trzymał raczej prosto. Sprawiał wrażenie, że gra nie stanowi dla niego wysiłku. I nie wykluczone, że mruczał sobie czy nucił troszeczkę pod nosem. W III części, gdzie usłyszeć można mnóstwo drobnych, jasnych dźwięków Dmitry Shishkin operował dźwiękiem czystym i przejrzystym jak szkło. Każda nuta była jak koralik, jak paciorek, odbijający się od klawiatury. Muzyk bardzo dobrze radził sobie również ze zmianami tempa i natężenia dźwięku. Świetnie potęgował charakterystyczny dramatyzm Rachmaninowa, precyzyjnie podbijając napięcie na przestrzeni zaledwie kilkunastu tonów. Równiutko i bez omijania wykonywał te części, gdzie wartości nut są bardzo krótkie. Dłuższe partie są pod jego palcami soczyste i wartkie. Pianista dobrze rozumie i czuje niepokój, meandrowanie nastrojów koncertu. I nie daje się unieść silnym emocjom, zawartym w muzyce, choć o przeszarżowanie jest tu naprawdę łatwo.

Otrzymał zasłużoną owację na stojąco, za którą zrewanżował się idealnie dobranym do swych możliwości bisem - furkoczącym, wirującym Walcem F-dur Chopina. Był to doskonały wybór, który nieprzekonanym do Shishkina słuchaczom obnażył całą prawdę - mało który pianista gra z tak wielkim wdziękiem, z taką elegancją, żywiołowością. I z doskonałym wyczuciem tego, co u Fryderyka brillant. Były tu i młodość, i radość, i wirowanie w tańcu - na zabój. Trudno mi przypomnieć sobie bardziej wyraziste, brawurowe, wirtuozerskie wykonanie tej kompozycji (po powrocie do domu zresztą wielokrotnie słuchałam jej w wersji z Konkursu Chopinowskiego - też wybornej!).

Drugą część koncertu wypełniła tajemnicza suita symfoniczna “Szeherezada” Rimskiego-Korsakowa. Słuchałam jej już z balkonu (zdecydowanie lepsza akustyka) i przyglądałam się zamaszystej, poetyckiej gestykulacji Pawła Przytockiego. Nie ma wątpliwości, że jest to dyrygent z wielką wyobraźnią muzyczną i świetnym wyczuciem smaku. I co ważne, za każdym razem, kiedy powracał temat Sindbada - młodszym słuchaczom znany jako motyw Gargamela ze “Smurfów” - nie pozbawiony był nutki grozy; temat Szeherezady - orientalnego czaru. Dyrygent i orkiestra roztoczyli przed oczyma duszy słuchaczy piękną baśń -i zrobili to na bardzo wysokim poziomie.

Żal mi tylko jednego - małej liczby uczniów szkoły muzycznej wśród publiczności. Oczywiście, rozumiem, piątek, godzina 19:00, dwie części koncertu, więc długo - ale sądzę, że młodym muzykom - szczególnie pianistom - na pewno dobrze by zrobiło posłuchanie starszego kolegi “po fachu”. Zobaczenie jak należy zachowywać się na scenie. Wykorzystanie szansy zapytania go o różne nurtujące muzyczne kwestie, z którymi uczniowie szkoły II stopnia na pewno się mierzą. Warto byłoby też kolejny taki koncert wykonać w sali filharmonii - myślę, że przy tak potężnym, intensywnym repertuarze nieco więcej przestrzeni (nawet na samej scenie) pozwoliłoby uzyskać jeszcze lepszy efekt.

Jesteś na profilu Słuchaj Fortepianu - stronie mieszkańca miasta Gdańsk. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj