Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Igrzyska Paraolimpijskie. Robert Jachimowicz: Gdzieś trzeba odpuścić, żeby gdzie indziej więcej zyskać [ROZMOWA]

Tomasz Galas
Archiwum
Igrzyska Paraolimpijskie. Rozmowa z Robertem Jachimowiczem, wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski, Europy i świata, paraolimpijczykiem z Sydney i Rio de Janeiro, który w Tokio 29 sierpnia w rzucie dyskiem w kategorii F52 będzie miał szansę obrony srebrnego medalu.

Od zakończenia igrzysk w Rio w pana sportowym życiu sporo się zmieniło?
Wiek, chociaż lepiej niż 54 brzmi 46 do setki. W konkurencjach rzutowych na siedząco wiek nie jest ogranicznikiem. Ograniczenia są w naszych głowach. Przy moich warunkach fizycznych - 197 cm wzrostu i 215 cm rozpiętości ramion, trochę techniki robi robotę. Przez ostatnie 5 lat były medale mistrzostw Europy i mistrzostw świata w Dubaju, więc ciągle w tej czołówce jestem. Chyba byłoby grzechem kończyć karierę, bo to też mnie napędza i daje motywację.

Jakie odczucia towarzyszą panu przed wyjazdem na trzecie igrzyska paraolimpijskie?
Byłoby kłamstwem, gdybym jako sportowiec powiedział, że nie marzę o podium, każdemu przyświeca taki cel. Przez ostatnie dwa sezony jestem na topie, w rankingu IPC zajmuję pierwsze miejsce. W tym roku wyraźnie to zaznaczyłem na mistrzostwach Europy wynikiem 21,44 m. Ale start każdego weryfikuje. Kiedyś powiedziałem, że mistrzostwa Europy są poziom wyżej niż mistrzostwa Polski, mistrzostwa świata weryfikują, a igrzyska nie wybaczają błędów. W konkurencjach rzutowych jest też coś takiego jak łut szczęścia. Albo nieszczęścia. W rzucie dyskiem chodzi o technikę, musi być luz. Z doświadczenia wiem, że mogę oddać rzuty, na które mnie stać. Moją mocną stroną jest to, że przed zawodami nie spalam się psychicznie. Może to dziwnie zabrzmi, przed startem słucham ciszy. Próbuję się wyciszyć, robię sobie wizualizację ruchów, jakie muszę wykonać i to później samo się dzieje. Wspomniał Pan, że to są moje trzecie igrzyska. Tak, ale tych z Sydney nie da się jakoś wymazać z pamięci. Nie wspominam ich za dobrze.

W porównaniu do poprzednich igrzysk te w Tokio będą zdecydowanie trudniejsze ze względu na panującą na świecie sytuację pandemiczną.
Obawy chyba każdy ma, bo w komunikatach, które utrzymujemy są zapisy, że jeśli ktoś otrzyma pozytywny wynik testu, to koniec. Tam, gdzie są konkursy stricte powietrzne, jeśli danego dnia rozgrywany jest finał, jak w rzucie dyskiem, to już nie mamy czego szukać. Nie jesteśmy dyskwalifikowani, tylko przypisuje się DNF (nie ukończył - dop. red). Przez koronawirusa to może być loteria.

Pandemia mocno zaburzyła pana cykl treningowy?
W pierwszej fali pandemii zamknięto nas wszystkich, cały kalendarz zgrupowań w łeb strzelił, później się to delikatnie odblokowało. W tym czasie zmieniłem też swojego trenera blokowego. Podzielono kadrę lekkiej atletyki na kilka bloków, aby nie było tłoku na jednym zgrupowaniu. Każdy z osobna ma swoje ośrodki, ja akurat przygotowuję się pod okiem trenera kadry Dariusza Niemczyna, głównie w Cetniewie. Podczas ostatnich zgrupowań była powtarzalność w moich rzutach, może z rozrzutem około pół metra, ale generalnie wszystko szło w punkt. Jeśli powtarzalność jest, to czego chcieć więcej? Lekkiego powiewu na stadionie? To są szczegóły, które pomagają, ale jeśli potrafimy technicznie odpowiednio ten dysk nakryć, wiatr pomoże albo stanie się wrogiem. Jeśli przy rzucie postawimy dysk w pionie, to robi się ściana powietrza i on poleci, ale też szybko spadnie. Jednak jako sportowcy też musimy zmagać się z innymi problemami. Kontuzje zdarzają się każdemu. Doskwiera mi dość ciężki uraz prawego barku, czeka mnie jego rekonstrukcja, ale mimo wszystko daję radę. Jest we mnie optymizm, bo mam duże wsparcie jeśli chodzi o możliwość kontynuacji startów w zawodach. Na sukcesy nie pracuje tylko sam zawodnik, ale również trenerzy i cały sztab ludzi. W tej chwili muszę oszczędzać ten bark na tyle, żeby jeszcze móc wystartować. Z treningami jestem bardzo oszczędny, skupiam się tylko na rzutach i ich powtarzalności. Poza tym pracuję z hantlami i gumami, ale to bardziej rekreacyjnie, żeby się samemu poruszać i aby nie było przykurczów mięśni. Aż się boję pomyśleć, co by było, gdyby ten bark był zdrowy...

Pomimo tej kontuzji odnosił pan sukcesy w zawodach.
W tym sezonie skupiałem się tylko na mistrzostwach Polski i Europy, chociaż mamy od kilku lat cykliczny mityng paralekkoatletyczny, gdzie nie wziąłem udziału w żadnym z czterech startów. Na mistrzostwach Polski padła życiówka - 21,44 m, na mistrzostwach Europy poszło gorzej, tam zająłem drugie miejsce. Jeśli chodzi o Europę, mam już komplet medali, jest złoto, srebro i brąz, do tego doszedł drugi srebrny medal. Gdzieś trzeba odpuścić, żeby gdzie indziej więcej zyskać.

Z jakim celem leci pan do Tokio?
Nie stawiam siebie na podium i nie wieszam sobie medalu, chociaż ostatnio w rozmowie z kolegą usłyszałem, że będę bronił medalu z Rio. Nawet w ten sposób nie pomyślałem, bo w czasach pandemii to jest jedna wielka loteria, czy będzie nam dane wyjść na start. Jednak jak już powiedziałem, w marzeniach każdego jest medal. W ostatniej próbie potrafię oddać najdłuższy rzut, nie deprymuje mnie wynik rywali, którzy poprzeczkę z wynikiem zawieszają wysoko. To bardziej mnie mobilizuje. Specyfika tych igrzysk będzie taka, że na trybunach nie będą nas wspierać kibice. Jednym to pomaga, innym przeszkadza, ale wyzwala w nas wyższy poziom adrenaliny. Zobaczymy, dam z siebie wszystko i na pewno podejmę walkę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Igrzyska Paraolimpijskie. Robert Jachimowicz: Gdzieś trzeba odpuścić, żeby gdzie indziej więcej zyskać [ROZMOWA] - Sportowy24

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto