Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tajemnice porycerskiego majątku

Zbigniew Gorący
W księżycową noc, obok zapuszczonego parku majątku w Kierzbuniu przejeżdża kryta kareta zaprzężona w białe konie. Kto nie boi się nocnych spacerów, może to sprawdzić. Ale to nie wszystko - bo w pensjonacie też straszy.

W księżycową noc, obok zapuszczonego parku majątku w Kierzbuniu przejeżdża kryta kareta zaprzężona w białe konie. Kto nie boi się nocnych spacerów, może to sprawdzić. Ale to nie wszystko - bo w pensjonacie też straszy.

Jeszcze dziesięć lat temu, na stromym wzgórzu można było oglądać fasadę niewielkim budynku. Dziś zostały tylko fundamenty i zwalisko gruzu. Tyle pozostało z kaplicy rodu Zielaskowskich, którzy w XIX w. rządzili majątkiem, kupionym od rodu von Mathy.
W 1994 r. para studentów u Poznania, Lucyna i Andrzej Ciesielscy kupili dworek z zabudowaniami i kawałkiem ziemi. Zbudowali pensjonat, założyli stadninę koni i poznają stare historie tych miejsc.

Atrakcją tego miejsca jest nie tylko kareta, co nocą parkiem przejeżdża, ale ... duch. Jakiś młody, bo straszy dopiero od dwudziestu kilku lat.
Po wojnie, w dworku mieszkało kilka rodzin pracowników PGR. W 1987 żyjący tam Alfred W. został sam. Jakiś czas pił, aż w końcu któregoś dnia rano sąsiedzi go znaleźli martwego. Powiesił się na rurze wodociągowej w korytarzu. Niektóry wiążą to zdarzenie z obecnością ducha.
- Od razu zdjąłem tę rurę - mówi Andrzej Ciesielski. - Nie chciałem, żeby przypominała tamten dramat.

Ciesielscy do strachliwych nie należą, jedak nocami niepokoił ich odgłos ciężkich i powolnych kroków na górze.
- Obeszliśmy cały dom - mówi Celina. - Nikogo nie było.
Odgłos tajemniczych kroków jednak co jakiś czas wracał. Kiedy do pensjonatu zaczęli zjeżdżać się goście, nikt już nie wiedział, co naprawdę słyszy. Ducha czy kogoś z gości?

Do majątku należy park dworski, dziś dość zapuszczony. Na początku XIX wieku ród ówczesnych panów Kierzbunia, Zielaskowskich, wybudował w parku grobowiec rodzinny. Miejsce spoczynku znalazło tam 16 członków rodu, których chowano do 1898 roku. Ostatnią zmarłą była Maria Zielaskowska.
- Aż do końca wojny o grobowiec dbała jakaś kobieta z Biskupca - mówi Stanisław Brzeziński, który po kampanii wrześniowej trafił do majątku jako pracownik przymusowy. Pod niemieckimi rządami nikt grobowca nie ruszał.

- Przez szyby u góry widać było ciała - mówi Stanisław Brzeziński. - Potem, jak zaczęli te trumny Rosjanie otwierać, to dostawało się powietrze i zwłoki się rozpadały.
Rosjanie szukali przy ciałach złota. Podobno co znaleźli, zabrali.
Zmarli nie pozostali długo w spokoju. W latach powojennych dzieciom najwyraźniej brakowało zabawek, bo zaintresowały się trumnami.
- Pływali w tych trumnach po stawie i zjeżdżali z górki jak na sankach - mówi Stanisław Brzeziński. - Głowami nieboszczyków grali w piłkę.

Zabawy ze szczątkami przybierały rozmaite formy. A to uczeń uczniowi w szkole w Bartołtach Wielkich włożył trupią rękę do tornistra, a to jadąca "komarkiem? kobieta niemalże wpadła na opartego o drzewo trupa.
Dopiero pod koniec lat 70-tych w Bartołtach Wielkich nastał nowy proboszcz, ks. Henryk Darasewicz, który zatroszczył się o spokój należny zmarłym. Gdy jednak przy kapliczce stały już rusztowania, a pozostałe szczątki były już poukładane w trumnach, ówczesne władze zabroniły kontynuowania remontu. W końcu ciała pogrzebano, ale zabytkową kaplicę nieznani sprawcy zburzyli.

Ostatni, niemiecki pan majątku w Kierzbuniu, Kurt Groddeck słynął z fantazji. Gdy żona, umęczona jego romansem z młodą księgową Irmgard Moritz, wyjechała do Lipska, on szalał na całego.
- Woziłem mu panienki z Barczewa - wspomina Stanisław Brzeziński. - Czterokonnym powozem droga trwała niecałą godzinę. Do dziś przy dworku jest staw, w którym Kurt kąpał się nago z panienkami. Raz im nawet dzieci ukradły ubrania.

Dla pracowników przymusowych Kurt był ludzki. Pracownicy się nie przemęczali, a mimo to mieli co jeść i w co się ubrać. Tylko Brzeziński mu raz podpadł.
- Myślałem, że Groddeck nie zna polskiego - wspomina Brzeziński. - Raz, gdy mi kazał skuć urwany łańcuch u kowala, ze złością odpowiedziałem po polsku, że nie mam maszyny.
- Aaa, nie masz maszyny do łańcucha... - odpowiedział Groddeck po polsku.- I tak trafiłem do kopania okopów na froncie.

Niezwykle malownicze okolice Kierzbunia, ze wzgórzami i dwoma jeziorami, miały bogatą historię. Archeologowie odkryli tam staropruskie kurhany, pozostałości grodziska nad jeziorem Tunimiańskim i ślady po drewniano-ziemnych umocnieniach pradawnych mieszkańców tych ziem. Teraz wznoszą się tam domki campingowe. Kilka z nich postawiono na poniemieckim cmentarzu.
W każdej wsi czy w lesie są pojedyncze groby wojennych ofiar.
- O, mnóstwo krwi wsiąkło w tę ziemię - wzdycha Stanisław Brzeziński.

Historia Kierzbunia zaczęła się pod koniec XIV wieku. Rycerz krzyżacki Bartolomeus von Kirchbaum "Shade? za zasługi wojenne otrzymał z rąk biskupa Henricha III majątek wielkości 90 włók, leżących nad jeziorem Posirwetin (najprawdopodobniej jez. Tumiańskie). Od imienia rycerza powstała nazwa Bartelsdorf - dzisiejsze Bartołty Wielkie i Małe. A od nazwiska - nazwa Kierzbuń (Kirchbaum). W zamian za ziemię von Kirchbaumowie musieli stawać na wojnę z rycerskim pocztem.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na olsztyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto